W ubiegłym wieku, pracując na Manhattanie w dużych formatach, robiłam czasem małe okolicznościowe upominki dla znajomych. Na serwetce kupionej na targu malowałam filiżankę czy jabłko, do muszli przyniesionych z plaży wklejałam skrawki bawełny z portretami przyjaciół. W czasie pracy nad Century 21 („Wiek 21"), nie mogłam się powstrzymać od bazgrania: machinalnego pisania i rysowania. I stąd właśnie wzięła się idea Drawritings („Rysopisów") na chustach, zwojach bawełny czy znalezionych na ulicy szpargałach. Dwa z nich, zepsuty Macintosh i skorupa kraba na podstawce do komputera, włączyłam do instalacji Maszyna pamięci, którą w 1989 roku wystawiła galeria Art in General, a nowojorska krytyka uznała za przyczynek do ówczesnego nurtu „piśmienniczego": tendencji, by wprowadzić pismo do obrazu i rzeźby inaczej, niż to robiono dawniej. Ja sama łączę pismo, rysunek i malarstwo od dziecka, ale wtedy, być może na skutek stresu wynikającego z pisania pierwszej powieści po angielsku, „rysopisanie" stało się obsesją.

Miejsce

16.11.2024 - 05.12.2024
W trakcie

Maszy­nę pamię­ci natchnę­ły wspo­mnie­nia o moim bra­cie. Mówił o sobie Krab Kęp­ka, a w Cen­tu­ry 21 natchnął postać bada­cza Zie­mi na Księ­ży­cu. W 1989, będąc na sty­pen­dium Roc­ke­fel­le­ra w Pół­noc­nej Karo­li­nie, zaczę­łam pisać dru­gi tom powie­ści pt. Cat 22. Akcja „Kota 22″ toczy się pod koniec XXIII wie­ku, a brat, księ­ży­co­wy arche­olog, wyko­pu­je z hał­dy śmie­ci na zatru­tej i wylud­nio­nej Zie­mi kom­pu­ter i kra­ba. Wszyst­ko, co napi­sa­łam i nary­so­wa­łam na Macin­to­shu, daw­no się zatar­ło. Ale bra­tu uda­je się odczy­tać twar­dy dysk z wia­do­mo­ścia­mi o moim życiu w Ame­ry­ce pod koniec XX wie­ku. Po prze­pro­wadz­ce do Euro­py porzu­ci­łam „Kota 22″ w poło­wie, by znów pisać po pol­sku. Maszy­na pamięci zawie­ru­szy­ła się na wie­le lat i odna­la­zła dopie­ro wio­sną 2024. W cza­sie trans­por­tu z Nowe­go Jor­ku do Pary­ża pękła sko­ru­pa kra­ba i nie uda­ło mi się jej napra­wić. W koń­cu pokry­łam kra­ba muszel­ka­mi i zama­lo­wa­łam na czer­wo­no, prze­obra­ża­jąc “ryso­pis” w rodzaj sar­ko­fa­gu. W tej nowej wer­sji Maszy­na pamię­ci ma teraz swo­ją pol­ską pre­mie­rę w Gale­rii STALOWA.

- Ewa Kury­luk

Czter­dzie­ści lat póź­niej

Wysta­wa Maszy­na pamię­ci w Gale­rii STALOWA przy­wo­łu­je pra­ce Ewy Kury­luk z lat 1981–1990, gdy artyst­ka miesz­ka­ła w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Ma tu pol­ską pre­mie­rę nie tyl­ko tytu­ło­wa Maszy­na pamię­ci, ale i chu­s­ty, cału­ny oraz „krze­sła”. Były one poka­zy­wa­ne w gale­riach Helen Shlien w Bosto­nie, Art in Gene­ral w Nowym Jor­ku, w Buenos Aires i w Fuku­oce. Dziś wresz­cie tra­fia­ją przed pol­ską publicz­ność.
Część obiek­tów wisi luź­no w powie­trzu, część jest przy­szpi­lo­na do ścia­ny, część opra­wio­na. Ostat­nio Kury­luk lubi gablo­ty chro­nią­ce deli­kat­ny mate­riał: surów­kę baweł­nia­ną z rysun­ka­mi robio­ny­mi tuszem, fla­ma­strem i akry­lem. Kon­trast bie­li z kolo­rem rdzy wywo­łu­je nie­kie­dy sko­ja­rze­nie z krwią na poście­li.
Tema­ty to Ewa, Hel­mut, cia­ło, nagość. Zadu­ma i upra­wia­nie miło­ści. Są też mar­twe natu­ry na obru­sach: zbli­że­nia na fili­żan­kę, jabł­ko, kwiat, klu­cze, pudeł­ko zapa­łek, odbi­cie oka w trzy­ma­nym w dło­ni luster­ku. I na stro­nę tytu­ło­wą wybo­ru wier­szy ulu­bio­ne­go poety Osi­pa Man­delsz­ta­ma. Dro­bia­zgi codzien­no­ści, któ­re z per­spek­ty­wy cza­su naj­peł­niej odtwa­rza­ją prze­szłość. Chwy­ta­ją isto­tę pamię­ci. Są zapi­sem tu i teraz. Zachę­tą do „wczy­ty­wa­nia się” w świa­ty, intym­ne przez emo­cjo­nal­ny ładu­nek prze­cho­dzą­cy od artyst­ki ku nam.
Lek­kość tych czę­sto wiel­ko­ro­zmia­ro­wych skar­bów odzwier­cie­dla modus viven­di ich twór­czy­ni. Zawsze w dro­dze. Bez przy­wią­za­nia do miej­sca i przed­kła­da­nia jed­ne­go nad inne. Sztu­ka miesz­czą­ca się w waliz­ce. Kie­dy Ewa z Hel­mu­tem odwie­dzi­li nas w Bre­ta­nii, jej „szmat­ki” zawi­sły na hor­ten­sjach i krza­kach przy pla­ży. Zyska­ły tam życie rów­nie inten­syw­ne jak w Lasku Buloń­skim czy na uli­cy Man­hat­ta­nu.
W tek­ście sprzed lat, towa­rzy­szą­cym retro­spek­ty­wie Ewy w war­szaw­skiej Zachę­cie, porów­ny­wa­łam ją do Man Raya (któ­ry nota bene miał pra­cow­nię na jej pary­skiej uli­cy). Zapy­ta­ny, jaki wpływ wywar­ła na jego sztu­kę prze­pro­wadz­ka ze Sta­nów do Fran­cji, odparł, że żaden: w każ­dym miej­scu robił to samo. Kosmo­po­li­tycz­na Ewa Kury­luk z pew­no­ścią dobrze by się zro­zu­mia­ła z kosmo­po­li­tycz­nym wiel­kim foto­gra­fem. Dla oby­dwoj­ga naj­waż­niej­sza pozo­sta­je pra­cow­nia, w któ­rej odpra­wia­ją twór­cze rytu­ały.
Wysta­wa w Zachę­cie nosi­ła tytuł Ludzie z powie­trza. Bo deli­kat­ne syl­wet­ki malo­wa­ne na jedwa­biu czy surów­ce baweł­nia­nej cechu­je efe­me­rycz­ność ulot­nych posta­ci. „Znik­nąć prze­cież mogą nawet w głęb­szej kie­sze­ni zimo­we­go płasz­cza” – pisa­łam przed dwu­dzie­stu laty.
Po retro­spek­ty­wie w PGS, Pań­stwo­wej Gale­rii Sztu­ki w Sopo­cie, zale­d­wie parę mie­się­cy temu zda­rza się kolej­na wspa­nia­ła wysta­wa, poka­zu­ją­ca waż­ny okres twór­czo­ści Ewy Kury­luk. Cof­nij­my się wraz z nią o czter­dzie­ści lat, kie­dy jesz­cze nie było wia­do­mo, co przy­nie­sie naj­bliż­sza przy­szłość, ale wszy­scy mie­li­śmy nadzie­ję, że będzie lep­sza od prze­szło­ści.

- Agniesz­ka Tabor­ska

Źró­dło: https://galeriastalowa.pl/pl/262__ewa-kuryluk-maszyna-pamieci